Ludzie odpowiedzialni za system ochrony zdrowia w Polsce powinni posługiwać się hasłem: niczego nie załatwiamy od ręki. Natomiast na pytanie, czy minister Arłukowicz do marca zlikwiduje kolejki do lekarzy, jak kazał mu premier, odpowiedź brzmi: tak, bo zamknie szpitale i przychodnie.
Co pewien czas przez Polskę przelewa się fala ostrej dyskusji o kolejkach, szczególnie do lekarzy specjalistów. Nic dziwnego, bo chorujemy coraz więcej, a medycyna ogólnie rozwija się bardzo dynamicznie, dając coraz więcej możliwości leczenia i wyleczenia.
Z twardą rzeczywistością ludzie zderzają się jednak już w czasie choroby, więc potęguje to złe samopoczucie, a długie oczekiwanie na właściwą diagnozę i leczenie pogłębia chorobę. Często pacjent kolejkowy trafia do lekarza poprzez OIOM, bo nietrudno wyobrazić sobie szybki rozwój niektórych schorzeń bez równie szybkiej interwencji medycznej i farmakologicznej.
Pytanie o kolejki do specjalistów padają także w Płońsku
Radny powiatowy Artur Czapliński zapytał o to na minionej sesji dyrektora płońskiego szpitala. Józef Świerczek odpowiadając radnemu zauważył, że możliwe jest skrócenie przynajmniej części kolejek, gdyby Narodowy Fundusz Zdrowia płacił za tzw. nadwykonania. Obecnie ta kwota za rok 2013 wynosi ok. 120 tys. zł za prawie 2,5 tys. wizyt u specjalistów.
Drugą stroną medalu kolejkowe w przypadku szpitali w małych i średnich miastach jest brak lekarzy specjalistów, natomiast już pracujący w płońskich poradniach szpitalnych nie są w stanie przyjąć dziennie więcej pacjentów.
Specjalistów w większej liczbie szpital mógłby przyjąć, ale z jednej strony brak na ich wynagrodzenia pieniędzy, a drugiej przyjęty przez NFZ model finansowania generuje zadłużenie szpitali, bo przecież te nadwykonania są fizycznie wykonaną pracą, która kosztuje.
Trudno też nie zgodzić się z krytyką ze strony pacjentów, że specjalistów jest w Płońsku zbyt mało, szczególnie w dziedzinach schorzeń cywilizacyjnych. Jeżeli na wizytę w płońskiej poradni kardiologicznej trzeba czekać 76 dni, diabetologicznej 100 dni, do urologa lub endokrynologa odpowiednio pół roku i siedem miesięcy, a do poradni zdrowia psychicznego 5-6 miesięcy, to mamy do czynienia z klinicznym przypadkiem choroby, którą miał zwalczyć minister zdrowia.
To są dane dotyczące poradni zarządzanych przez SPZZOZ, ale przecież niewiele mniej trzeba poczekać na spotkania z lekarzami tych specjalności w przychodniach prywatnych w ramach powszechnego ubezpieczenia.
A przecież schorzenia sercowo-naczyniowe, choroby nerek, cukrzyca, choroby tarczycy czy depresje są chorobami cywilizacyjnymi, których liczba stale rośnie, a nie odwrotnie.
W Płońsku plusem statystycznym jest fakt, że do szpitalnej poradni onkologicznej maksymalnie czeka się 35 dni, ale z reguły ten czas jest jeszcze krótszy. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku specjalistów ortopedii i rehabilitacji. Natomiast w poradniach neonatologicznej, chirurgicznej, dermatologicznej i reumatologicznej pacjenci są przyjmowani na bieżąco - jak wynika z pisma dyrektora SPZZOZ Józefa Świerczka.
W piśmie do radnego Artura Czaplińskiego dyrektor szpitala informuje także, że nie dostał żadnych wytycznych od ministra zdrowia i NFZ w sprawie sposobu na zlikwidowanie kolejek.
Jak żyć, panie premierze?
Tym razem nie chodzi o pytanie pana Paprykarza do Donalda Tuska, wygłoszone po gradobiciu. Papryka i pomidory urosły w roku następnym. Teraz chodzi o dosłowność takiego głosu bezradności.
Seria katastrofalnych błędów lekarskich, jaka wystąpiła tylko w ostatnich dwóch miesiącach, nie uderza wyłącznie w tych, którzy są winni. Rośnie nieufność pacjentów wobec lekarzy ze szpitali i przychodni. Ponuro można skwitować ten stan, że to prosta droga do likwidacji kolejek nie tylko do specjalistów.
Ale tak żyć się nie da. Nie da się także funkcjonować w niespójnym systemie, który generuje lekarskie pomyłki u jednych, a także pozwala niektórym lekarzom na lekceważenie pacjenta.
Jedną z przyczyn pomyłek kończących się często śmiercią, złymi diagnozami i brakiem koncentracji jest nadmiar pracy lekarzy. Jest co prawda w ustawie zapis o nieprzekraczalnej liczbie godzin na dobę, ale obejmuje on tylko zatrudnienie lekarza w trybie umowy o pracę w jednym miejscu.
Po wyczerpującym dyżurze w szpitalu ta sama osoba może dalej pracować w przychodni, innym szpitalu lub we własnym gabinecie. Gdyby zliczyć godziny wszystkich umów, to doba jest zbyt krótka.
W tym momencie rozpoczyna się festiwal niemocy państwa, gdyż rygorystyczne nałożenie maksymalnej liczby godzin pracy lekarza z pacjentami będzie sprzeczne z wolnością gospodarczą, do której lekarz, jak każdy inny człowiek, ma święte prawo. To nic, że ich, lekarzy-przedsiębiorców praca może skończyć się tragicznie dla pacjenta-klienta. Niewidzialna ręka rynku ma sama wyregulować podaż. Szkoda, że tak ryzykownie.
Skarżą się dyrektorzy szpitali i przychodni, że na więcej specjalistów już ich nie stać albo też, że specjalistów jest na rynku zbyt mało. Minister znajduje szybką odpowiedź - przyspieszymy ścieżkę specjalizacji, z czym z kolei nie godzą się lekarze z doświadczeniem. Mówią, że przecież niezbędne jest doświadczenie praktyczne, a nie tylko potwierdzenie wiedzy teoretycznej na egzaminach.
Stąd z kolei prosta droga do kwestii limitów przyjęć na państwowe uczelnie medyczne oraz sposób kształcenia na nich. Studenci medycyny np. z Niemiec czy Francji już po pierwszych dwóch latach zgłębiania tej dziedziny mają o niebo lepsze umiejętności praktyczne, niż ich odpowiednicy z polskich uczelni. Dlatego, że są inaczej przygotowywani do zawodu, szybciej decydują się na specjalizację, szybciej rozpoczynają kierunkową praktykę.
Takie właśnie różnice także mają wpływ na rosnące kolejki do specjalistów, dlatego nie ma szans - bez zmian na poziomie polityki przyjęć na studia i metod kształcenia - na szybką poprawę sytuacji.
Mówi się też, że sporo naszych lekarzy wyjechało za granicę, aby tam pracować w szpitalach i przychodniach. Prawda, bo wyjeżdżają nadal. Ale czemu nie zachęca się do pracy w Polsce lekarzy z Ukrainy, Białorusi lub Rosji? Tam też są przecież bardzo dobrzy lekarze-specjaliści.
Kolejek minister Arłukowicz nie zlikwiduje także dlatego, że na przeszkodzie stoi nielogiczny system finansowania publicznej służby zdrowia. Przy obecnym stanie cyfryzacji każdej dziedziny nie jest problemem zbudowanie systemu rejestrującego, na podstawie którego np. szpital czy przychodnia miałyby płacone za efektywne działanie, czyli płacenie za konkretną usługę medyczną.
Wówczas system kontraktów miałby znaczenie bardziej statystyczne-prognozowe niż obecne - nie oddające realiów. Jeżeli tylko same poradnie specjalistyczne płońskiego szpitala nie mają zapłacone ponad 120 tys. zł za 2,4 tysiąca przyjęć lekarskich, to jak się ten system ma dalej utrzymać?
Podobnie finansowanie przychodni w ramach ubezpieczenia powszechnego trzeba by urealnić. Praktycznie każdy mieszkaniec Polski jest zarejestrowany w jednej z tysięcy przychodni, do której co miesiąc z jego składki zdrowotnej wpływa kwota powyżej 6 zł. W ten sposób system płaci za gotowość, ale w dość wątły jak na razie sposób monitoruje ten przepływ finansowy. Dodatkowo taki pacjent latami może nie korzystać z wizyt w swojej przychodni macierzystej, bo ma np. za dodatkową opłatą kartę do innego operatora usług medycznych. Jego pieniądze wpadają więc do wspólnego worka macierzystej przychodni, z czego korzystają inni pacjenci.
Taka zasada solidaryzmu w powszechnej ochronie zdrowia jest potrzebna, ale z kolei publiczny nadzorca (NFZ lub inny) musi mieć większy nadzór nad ta masa pieniędzy i musi się nauczyć z tych uprawnień korzystać.
Idealnym rozwiązaniem - także w specjalistyce - w ramach ubezpieczenia powszechnego byłoby płacenie lekarzowi, szpitalowi czy przychodni po wykonaniu usługi, czyli po faktycznym kontakcie z pacjentem. Zarejestrowany paragon z opisem - kwota z krajowej wyceny świadczeń medycznych i przesłanie go automatycznie do centralnej bazy. Na podstawie tego równie automatycznie pojawiają się pieniądze na koncie podmiotu wykonującego usługę.
Przy dobrej organizacji oszustwa można szybko wychwycić i zacząć za nie karać faktycznie, a nie symbolicznie. Przy tej metodzie szpitale i przychodnie mogłyby w ramach usług powszechnych w ochronie zdrowia otrzymać kwotę gwarantowaną, zależną od liczby mieszkańców albo zarejestrowanych, ale byłaby ona po prostu niższa od obecnej. Szpitale i przychodnie też muszą aktywnie starać się o pacjentów, zwłaszcza tam, gdzie konkurencji brak lub jest mała.
Takie rozwiązania dałyby przede wszystkim obraz faktycznego popytu na usługi medyczne, a z drugiej strony, pokazałyby mapę podaży - sami pacjenci wskazaliby najlepszych i dobrych na swoim własnym podwórku.
Za to złym pomysłem resortu zdrowia jest projekt wykupu ubezpieczenia dodatkowego, które gwarantowałoby korzystanie z porad specjalistów bez kolejki. To po pierwsze pomysł niekonstytucyjny, a po drugie, gdyby to „dobezpieczenie" nie było wysokie (a tak o tym mówili autorzy pomysłu), to większość pacjentów by je wykupiła i wpadła w paradoks - kolejka uprzywilejowanych byłaby dłuższa od zwykłej! Wynika to z tego, że Polacy chcą się leczyć i mieć dostęp do dobrych lekarzy.
Przed 1989 rokiem i po nim, przez następne 25 lat, kolejni ministrowie zdrowia reformują, uzdrawiają i leczą system powszechnego dostępu do lekarzy i leczenia. Nikomu to zadanie jeszcze się nie udało, bo każda kolejna ekipa chodzi z tym problemem od ściany do ściany.
Nie ma na świecie systemów idealnych, ale są dobre i sprawdzone, czemu z nich nie korzystamy?
Dziś powszechnie podróżujący po Europie Polacy i w dużej liczbie mieszkający w krajach Unii mają mnóstwo swoich doświadczeń medycznych z Niemiec, Francji, Holandii czy Anglii, do których przywykli i je cenią. Z kolei żaden polski minister zdrowia za granicą nie mieszkał, więc na własnej skórze innego systemu nie doświadczył, ale z pasją będzie uzdrawiał macierzysty, chociaż nie wie, czy ma to być rozwiązanie z kardynalną zasadą solidaryzmu społecznego, czy też czysta komercja z minimalnym socjalem medycznym dla bezrobotnych i ubogich.
To jest pytanie kluczowe, zarówno dla sieci placówek publicznych ogólnych, jak i dla problemu kolejek do lekarzy specjalistów. Jest też pytanie, kiedy na samym szczycie tej piramidy stanie człowiek, a nie system, pieniądze i bieżąca polityka?
Bo dziś pacjent jest mało istotnym trybikiem w systemie, który w pojedynkę może sobie powiecować przed przychodnią lub szpitalem, ale mas nie poruszy, bo ludzie po prostu boją się każdej konfrontacji w obszarze zdrowia.
Więc jak żyć?
Piotr Kaniewski