„Nie ma bokserów odpornych na ciosy. Są tylko źle trafieni"
Autorstwo tego powiedzenia przypisuje się właśnie Jerzemu Kulejowi. A chyba niewielu bokserów na świecie tak dogłębnie poznało blaski i cienie swojej dyscypliny, by cokolwiek do tej lapidarnej formuły dodać. W piątek 13 lipca 2012 r. w Warszawie zmarł Mistrz bokserski Jerzy Kulej. W swojej zawodniczej karierze nigdy nie „leżał na dechach". Teraz trafił go los, kończąc życie niezwykłego człowieka, najwybitniejszego polskiego boksera.
- W latach mojej młodości Jerzy Kulej był idolem dla tysięcy takich jak ja chłopaków. Z wypiekami na twarzy słuchało się relacji radiowych lub oglądało telewizyjne z jego ringowych podbojów. Występował na arenach świata w okresie świetności polskiego sportu, w tym oczywiście w drużynie największych gwiazd boksu. I w tym gronie, niezwykle utalentowanych i dobrze, mądrze trenowanych zawodników, wspiął się na same szczyty - wspomina Jerzego Kuleja Jerzy Michalak, wieloletni dyrektor MCSiR w Płońsku, z zamiłowania sportowiec.
- Najpierw więc był to idol młodości, a potem już dorosłym życiu poznaliśmy się i współpracowaliśmy przy organizacji dwóch z trzech turniejów mistrzostw Polski w boksie, które odbyły się w Płońsku w 1995 i 2000 r., kiedy kierowałem płońskim centrum - mówi Jerzy Michalak.- Już od 1993 roku trwały przymiarki do zorganizowania w Płońsku bokserskiej imprezy mistrzowskiej. Wtedy jeszcze była w Polsce prężna liga bokserska, a na ringach pojawiali się utalentowani młodzi zawodnicy, którzy potem zaczęli podbijać zawodowe ringi w kraju i za granicą. Stąd otrzymanie do realizacji Mistrzostw Polski w Boksie nie było łatwe do uzyskania. Pomógł nam w tym właśnie Jerzy Kulej, którego wówczas poznałem osobiście. Fantastyczny człowiek - wspomina Jerzy Michalak.
Jerzy Kulej na płońskich mistrzostwach był gościem honorowym. - Ale każdy, kto myślałby że jak już dwukrotny mistrz olimpijski na imprezę przyjedzie, to będzie wyniosły i niedostępny, ten nie mógłby się bardziej pomylić. Wielu utytułowanych sportowców i ludzi ogólnie mówiąc mogłoby brać z niego przykład. To był bardzo serdeczny i otwarty człowiek. W czasie mistrzostw chętnie rozmawiał z kibicami, pozował do zdjęć, rozdawał autografy, natomiast trenerom i zawodnikom doradzał, dzieląc się swoimi przebogatymi doświadczeniami z ringów - opowiada Jerzy Michalak o atmosferze z płońskich mistrzostw.
- Poza tym był duszą towarzystwa. Wieczorami po walkach turniejowych odbywały się spotkania organizatorów z trenerami i gośćmi zawodów. Tu dowiedziałem się o kulisach naszej wielkiej reprezentacji bokserskiej z lat 60-ych. Nie obyło się bez wspomnień Jerzego Kuleja i Józefa Grudnia, którzy na każdym zgrupowaniu kadry dzieli pokój, a ich przyjaźń trwała w najlepsze także po zakończeniu karier sportowych. Pamiętam, że nasz Mistrz był zaskoczony, gdy opowiadałem mu własne wrażenia z drużynowych mistrzostw Europy, które niegdyś były organizowane. W półfinale dostaliśmy wtedy baty od Rumunów i w Bukareszcie ulegliśmy 14:6.
- Aby przejść do finału, w rewanżu warszawskim trzeba było wygrać 16:4. I co? Ano nasz Kulej zdemolował w ringu zawodnika Dinu, sala oszalała, a Polacy plan zrealizowali. Gdy to wspominałem, to Jerzy był szczerze zdziwiony, bo to przecież początek lat sześćdziesiątych. Natomiast sam opowiedział mi swoje odczucia z walki finałowej na Olimpiadzie w Meksyku w 1968 r. Wtedy jechał już na nią jako faworyt, mistrz broniący tytułu z Tokyo. Ale Kulej był wtedy po wypadku samochodowym, który zresztą pozostawił na jego twarzy widoczne, charakterystyczne ślady, więc istniały obawy o powtórzenie sukcesu. I było dość dramatycznie, bo w finale jego przeciwnikiem był Enrique Requeiferos, młody i piekielnie silny Kubańczyk. Jak mi to Kulej opowiadał, to czułem że jest tam w ringu i odbiera te ciosy. Mówił, że takich chwil w karierze nie przeżył, jak w Meksyku, bo po ciosach spadających jak cepy na jego głowę momentami nic nie widział i atakował na wyczucie. Złoty medal jednak zdobył i po tym poznaje się prawdziwego Mistrza, tym bardziej że nie był zbyt wysoki, nie był gladiatorem. Miał za to rewelacyjną szybkość, refleks i - chyba to co najważniejsze - niespożytego ducha do walki - wspomina rozmowy z Jerzym Kulejem jego imiennik - Jerzy Michalak.
- Bardzo mnie zasmuciła wiadomość o jego śmierci. Straciliśmy wspaniałego człowieka i wielkiego sportowca. Pojadę na pogrzeb. Byłem niedawno w Władysławowie i widziałem tam specjalną tablicę poświęconą Jerzemu Kulejowi wraz z odciskiem jego rąk. Mam nadzieję, że pamięć o nim przełoży się na rozwój polskiego sportu w wielu dziedzinach, a przykład Jerzego Kuleja będzie wskazówką dla młodych, jak być Mistrzem do końca - wyraża nadzieje Jerzy Michalak.
________________________________
Jerzy Kulej urodził się 19 października 1940 r. w Częstochowie. W swojej karierze zdobył m.in. dwukrotnie złoty medal olimpijski (Tokyo 1964 i Meksyk 1968), dwukrotnie tytuł mistrza Europy i raz tytuł wicemistrza. Osiem razy sięgał po tytuł mistrza Polski w wadze półśredniej.
Nadal jest najbardziej utytułowanym polskim bokserem i jednym z trzech najwybitniejszych polskich sportowców XX w.
Po zakończeniu kariery Jerzy Kulej ukończył studnia na warszawskiej AWF i już jako wykładowca sportu wykładał m.in. na Oksordzie. Napisał też książkę wspomnieniową „Dwie strony medalu", w której otwarcie opisał blaski i cienie kariery i drogę życiową chuliganowatego chłopka, który dzięki talentowi, zamiłowaniu do sportu i szczęściu do znakomitych trenerów (Wiktor Szyiński i Feliks Stamm) osiągnął niebywały lecz kosztowny osobiście sukces.
Jerzy Kulej zagrał też samego siebie w filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją?".
Na początku lat 90-ych Jerzy Kulej włączył się w promowanie polskich zawodników na ringach zawodowych, był też organizatorem tych walk na ringach krajowych, a także wytrawnym komentatorem sportowym w radiu i telewizji.
Niezmiennie jednak aktywnie działał na rzecz polskiego ruchu olimpijskiego i boksu amatorskiego, którego był ostoją i przyjacielem.
Jerzy Kulej zmarł w wieku 72 lat 13 lipca 2012 r. w Szpitalu Klinicznym AM w Warszawie przy ul. Banacha w wyniku powikłań po ciężkiej chorobie, która wprost powaliła go na życiowy ring w grudniu ubiegłego roku.(PK)