Przed meczem polskich piłkarzy „reprezentacyjnych" zażywam paczkę valerinu i zapijam to zimnym piwkiem. Mogę w spokoju obejrzeć tłumy i Stadion Narodowy. Pokrzepić tym widokiem dumne serce, wyluzować się i mecz poddać spookojneej analizieeee... Hrrrrrr..... CO??? ZNOWU W PLECY!!!
Od czasów Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii występy polskich piłkarzy oglądam ze spokojem. Występy, bo przecież nie mecze, pojedynki, batalie czy wiktorie. Widzę nawet przyzwoity progres, bo tam w trzech meczach zdobyliśmy punkt, a w 2012 r. u siebie całe dwa. W cyklach czteroletnich za dwa lub trzy mistrzostwa na pewno wyjdziemy z grupy. Dlatego wierzę w dzisiejszą małoletnią młodzież z Płońska i okolic oraz całej Polski, bo to oni za 12 lub 14 lat będą, powinni, hasać w najlepsze po boiskach jako reprezentanci kraju.
Wierzę, bo co innego pozostało? Matematyczne równania prawdopodobieństwa wyjścia z grupy obecnych kwalifikacji, albo biadolenie, że bilety do Rio odjechały.
Gdzie tam odjechały, są do wzięcia bez baraży nawet, o czym dziś poinformował papież Franciszek. Feler polega na tym, że watykański wyjazd już niedługo, a mistrzostwa za rok. Ale nic, pojadą chłopaki, rozejrzą się w spokoju po tej Copacabanie i Maracanach, to obciach będzie mniejszy, gdyby kiedyś mieli się mierzyć na poważnie z Brazylią czy Argentyną.
Bo jak pojechali na mistrzostwa świata do Niemiec, jak obejrzeli te stadiony, jak zaczęli pukać komórkami fotki, jak sobie oczy ponaświetlali wzajemnie fleszami, to chęci i wizji na mecze nie zostało. Ówczesny trener Paweł Janas wyglądał jak Gołota po walce z Lennoksem - w rogu, na tyłku i w szoku.
Zderzenia z prawdziwym sportem bywają bolesne.
Może i byłoby lepiej tego Janasa zostawić na kolejne lata, bo wstrząs przeżył Franciszek Smuda na Narodowym. Panie, kto to słyszał, żeby taki wielki dach się zasunął i to, panie, bez wsporników. Cuda, normalnie. Tak się człowiek przejął tą techniką, tłumem, rykiem tysięcy „Kto wygra mecz? Pooolskaaaa!!!!", że już przed gwizdkiem gry z Grecją wyglądał, jakby aktualnie przechodził rozległy zawał serca. Skupił się więc na przeżywaniu wewnętrznym, wycofał i myślał, jak tu przetrwać półtorej godziny w tej duchocie.
Podobnie jak Janas, także Smuda przetrwał zderzenie z wielką imprezą, presją tłumów oraz wygrał z własnymi marzeniami. Dziś trenuje ekipę w Niemczech, której nazwy nikt nie pamięta. Taki to kawał kariery można zrobić po kontakcie z polską piłką „reprezentacyjną", bo sportowy wstyd nie jest tylko winą trenerów.
Nie dziwię, że trio z Borussii w reprezentacji gra średnio lub źle. No bo jak ma grać, jeśli „niemiecka jakość z Polski" wygląda: „Piszczu" z lewej, „Lewy" z tyłu, a „Kuba" prowadzi, a z kolei polska podróbka Niemiec zgoła inaczej. - Aber Trener - pyta „Lewy" Fornalika, a ten: - Chopie, nie fandzol. Abo grosz mecz, abo abszicfajer.
„Lewy" nie wie, bo nie ze Śląska.
Jak pięść do oka pasują kolejne próby wkomponowania w zespół piłkarzy z Dortmundu, bo oni tam mają inne warunki, poziom oraz zadania. Lewandowski tam akcje kończy, tu ma je wręcz zaczynać. W ten sposób dziś się meczów nie wygrywa, nawet z teoretycznym słabeuszem, choć tych coraz mniej.
Ale obrona snajpera Bundesligi jest tylko częściowa, bo to, co ten chłop wyrabia po meczu przechodzi ludzkie pojęcie! Być może pomyliły mu się mecze, bo ku zdumieniu prowadzącego rozmowę w TVN24 lub TVP, orzekł, że „nie było tak źle", a poza tym „byliśmy tak zmobilizowani, że aż przemobilizowani".
Żałować wypada, że nie zostali przed spotkaniem zdemobilizowani z gry reprezentacyjnej i zastąpieni umysłami mniej autodestrukcyjnymi. To co ma powiedzieć inna nadzieja ekipy Fornalika, która grywa rzadko, w słabej lidze, a presję poważną odczuwa w rozmowie z żoną o słabych zarobkach?
Gdyby tak w latach 70- 80-ych Orły Górskiego i Piechniczka tłumaczyły, że są przemobilizowani, to Boniek byłby obecnie prezesem klubu „Mamrot" Wilkowyje, a nie jedną z ikon europejskiej piłki nożnej.
Można przypomnieć, że przed meczem z Rosją na Euro 2012 drużynę rozregulowano za pomocą biletów dla narzeczonych i żon. A porażka z Czechami to pewnie wstrząsający widok biustu pani Siwiec?
Delikatne i wrażliwe trio z Niemiec to ledwie część zespołu. A bywają przecież w drużynie reprezentacyjnej chłopiska siermiężne i prostsze w obsłudze, by ich jakiś duperelny niuans psychologiczny nie powalił. A tu masz, delikatne to niczym chińska porcelana. Aż strach grać w piłkę! Może w warcaby?
I pewnie, że Ukraina z ostoją w postaci Szachtara Donieck, Dynama Kijów lub Ukraińców brylujących w zachodnich ligach, to nie polska codzienność, gdzie trójka z Dortmundu ma zapełnić resztę przestrzeni, bo polskie kluby odpadają w eliminacjach do eliminacji rozgrywek europejskich. Ale ile jeszcze lat będziemy to sobie tłumaczyć?
Piłka nożna jest - poprzez dostępność i jasne reguły - sportem masowym. Także w Polsce szkółki, szkoły i kluby nie cierpią na brak kandydatów. Problemem jest złe szkolenie. To pokazują już juniorom trenerzy z zachodu - wytrzymałość dobra, szybkość i technika do kitu. Ale w klubach polskich gra się tym, co się go ma, a na korekty nie ma czasu i pieniędzy, bo chodzi o to, aby szybko sprzedawać.
Zresztą kłopotów jest więcej, łącznie z tym, że Stadion Narodowy kojarzyć się zaczyna z blamażem - z Grecją klapa (bo remis), z Anglią (Basen Narodowy), z Ukrainą (bo „przemotywowanie"). Czy są jakieś klęski, które możemy przeżyć z tą „reprezentacją" jednocześnie, żeby potem było z górki?
W sobotnich Wiadomościach Piotr Kraśko przytoczył wypowiedź Kazimierza Górskiego. Trener pytany o jego ocenę rozwoju sytuacji w jakimś meczu powiedział: „Jeżeli oni szybko nie strzelą drugiej bramki, to wedle moich przewidywań będą mieli problem ze strzeleniem trzeciej".
Na Ukrainie jednak pilniej studiowali sentencje naszego Pana Kazimierza, dlatego wzięli srogi rewanż za mecz z roku 2000.
Piotr Kaniewski
Fot. Internet, napisy redakcja