Płońskie wybory szeryfa miejskiego określa powiedzenie piłkarskie autorstwa Garry'ego Linekera: "Piłka nożna to taka gra, w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy". U nas od lat podobnie - ilu by nie było rywali/rywalek na końcu burmistrzem zostaje Pietrasik. Czy to się zmieni w listopadzie? Na podstawie własnego oglądu spraw twierdzę, że nie.
W żadnych dotąd bezpośrednich wyborach burmistrza Płońska „iksa" obok nazwiska Pietrasik nie stawiałem, co nawet dla samego zainteresowanego tajemnicą nie jest, ale też jego wygrane nie wprawiają mnie w osłupienie i wściekłość. Szanuję większość, nawet jak się z werdyktem nie zgadzam, bo to filar naszej ułomnej, ale jednak demokracji, którą trzeba rozwijać, a nie tylko na nią psioczyć.
Także cudza wygrana nie powinna z góry wykluczać współdziałania na rzecz społeczności lokalnej, zwłaszcza w mieście tak niewielkim jak Płońsk. Pod warunkiem, że ta współpraca będzie czytelna i oparta na zasadzie dobrych rozwiązań dla mieszkańców, a nie na jakiejś niewolniczej umowie politycznej zawartej pod stołem.
Kiedy w listopadzie ubiegłego roku (a może wcześniej) napisałem, że wszystko wskazuje na to, że Andrzej Pietrasik wygra również kolejne wybory, spotkałem się z szybką i nerwową reakcją kilku płońskich środowisk samorządowych i politycznych. Trudno. Zdanie podtrzymuję, bo realia wyborcze, realia sprawowania władzy w szerokim i wąskim ujęciu są zupełnie inne od oczekiwań Don Kichotów (z całym szacunkiem), do których przecież w pewnym stopniu też siebie jakoś zaliczam.
Pierwsze ostudzenie nadchodzi z góry, zupełnie niezależnej od płońskich realiów. Otóż od lat mamy w Polsce preferencję dla systemu wodzowskiego. To nie tylko partie są słabe i nieobywatelskie, to także ludzie - społeczeństwo preferują przywódców. Liderzy nakręcają koniunkturę dla kandydatów swoich ugrupowań, więc nic dziwnego, że kiedyś wygrywał Miller dla SLD, potem Kaczyńscy dla PiS, a obecnie Tusk dla Platformy, a za rok pewnie znów Kaczyński, itd.
Ta formuła, zresztą usankcjonowana również historycznie, rozkrzewiła się w nadmiarze, bo też pozwala na to słabiutkie społeczeństwo obywatelskie.
Im niżej na tej krajowej drabinie władzy różnego stopnia, tym taki sam układ jest w podobny sposób odwzorowany. Pozwala zresztą na to prawo, które buduje siłę i niezależność prezydentów, wójtów lub burmistrzów. Nie ulega za to wzmocnieniu mandat radnego, nawet jeśli - jak w przypadku Płońska - będą niebawem wybory większościowe w okręgach jednomandatowych. Wbrew pozorom to może nie oznaczać wcale silnych reprezentantów, bo okręgi są malutkie. To tylko wzmocni wybranego burmistrza, zwłaszcza jeśli wyborcy nie zaczną się bardziej niż dotąd interesować sprawami miasta, czyli także swoimi.
W zasadzie miastami i gminami rządzą prezydenci, burmistrzowie i wójtowie oraz urzędnicy samorządowi, a nie rady. To także założenie systemowe nakładające na władzę wykonawczą pełną odpowiedzialność prawną za podejmowane decyzje, w tym te narzucane lub przegłosowywane na życzenie przez radę. Ale skoro odpowiedzialność pełna, to także każdy sukces ma z góry ustalonego ojca. Ten kto wykonuje decyzje rady, a przy tym w większości sam ze swoim aparatem urzędniczym je przygotowuje i forsuje, wpisuje sukces na swoje konto i tak to zostaje odbierane przez większość odbiorców komunikatu. To działanie niezależne po stronie odbiorcy, wynikające jednak ze słabej skuteczności radnych, którzy może niechcący, jednak budują liderowi samorządu najmocniejszą pozycję.
Niedawno do skrzynek pocztowych trafił burmistrzowski Raport z kadencji 2010-14. Co oczywiste opisano w nim pozytywne poczynania władz samorządowych w różnych zakresach, pokazano na fotografiach wiele miejskich obiektów, twarzy itp., itd. Wiadomo, reklama burmistrza za publiczne pieniądze, „wydanie biblijne" - orzekła opozycja.
W czym problem? Otóż radni nie zgłosili do budżetu, w zakresie ich obsługującym, wniosku o przeznaczenie pewnej kwoty na działania informacyjno-promocyjne ze strony samych radnych. Sami mogliby wówczas wybrać jakąś formułę dzielenia się z mieszkańcami różnymi informacjami.
Mogliby się chwalić, sprawozdawać lub pytać, albo prosić o poparcie forsowanych przez siebie rozwiązań spraw miejskich, które, załóżmy, burmistrz blokuje. Niestety, nawet radni opozycyjni nie prowadzą kadencyjnej powszechnej wymiany informacji z tzw. elektoratem, a przecież sumienne prowadzenie profilu w mediach społecznościowych, czy strony internetowej nie kosztuje nic lub niewiele. Fakt, czas też jest cenny, ale brak tego typu aktywności również wzmacnia lidera samorządu, który wówczas sam decyduje, kogo i gdzie pochwalić, a kogo skrytykować.
Zarzut, że burmistrz ma do pracy, także promocyjnej, sztab ludzi, a radny tej mocy nie posiada jest prawdziwy. Czy jednak niewykorzystanie innych możliwości nie jest błędem, za który płaci się w wyborach? Sam proponowałem kilku radnym nieodpłatne publikowanie w portalu własnych tekstów, bez żadnych ingerencji ze strony redakcji, właśnie po to, by dać im szansę dotarcia z własnym przekazem do pewnej części mieszkańców miasta, z których przecież duża część pracuje poza Płońskiem, więc nie ma czasu chodzić np. na sesje, a być może nawet nie czyta gazet lokalnych i opiera swoją wiedzę wyłącznie na przekazie internetowym.
Radni nie kreują również wydarzeń, np. konferencji prasowych, pozostawiając tę energię na gorące dyskusje podczas sesji. Takie „zdarzeniówki" same w sobie już się nie przebijają do świadomości odbiorcy, bo kłótnie są akurat wszędzie i zawsze, tak jak śmiertelne wypadki drogowe, na które opinia publiczna też się niestety uodporniła.
Kto korzysta na bierności samorządowców oraz przedstawicieli lokalnych organizacji politycznych i społecznych? Lider samorządu korzysta, który nie czeka na pytania, lecz sam kreuje potrzebę. Dlatego nie trzeba mieć armii ludzi, by w przekazie istnieć. Tak to działa.
Bierność z kolei i zamknięcie się w „podgrupach" powoduje brak popularności, co z kolei rodzi problemy przed końcem kadencji i nowymi wyborami. A zostawianie całej energii w kontaktach z wyborcami na ostatni miesiąc lub dwa przed wyborami jest powszechnym błędem.
Zatem, jeżeli ktoś prowadzi kampanię wyborczą przez cztery lata - a tak to się robi - a maksymalnie ją rozkręca w ostatnim roku, to prawie niemożliwe jest zniwelowanie poniesionych strat na ostatniej prostej. Trzeba by na to pana Artura Kuciapskiego, naszego rewelacyjnego osiemsetmetrowca z ostatnich Mistrzostw Europy w Zurychu, choć jednak starczyło „tylko" na srebrny medal.
Czy jest więc możliwe pokonanie Andrzeja Pietrasika, nawet jeśli spora część mieszkańców oczekuje zmiany na fotelu burmistrza?
Moim skromnym zdaniem, nie ma tej możliwości, bo potencjalni kandydaci opozycji działają w pojedynkę i na dużą skalę tylko przed samymi wyborami.
Czy jest możliwe dogadanie się wielu środowisk i wystawienie już w pierwszej turze jednego kontrkandydata wobec urzędującego burmistrza?
Raczej nie, lub na pewno nie, gdyż te środowiska są zbyt mocno podzielone wszerz i wzdłuż różnymi ambicjami, animozjami i paletą oczekiwań, aby takie porozumienie znalazło zrozumienie i akceptację także w poszczególnych grupach ich wyborców. Skutek więc mógłby być odwrotny. Z kolei druga tura X kontra Pietrasik nie mobilizuje elektoratów kandydatów przegrywających pierwszą, zwłaszcza, że radni już wybrani.
Pewną szansą, na co liczą niektórzy, byłaby zaskakująco wysoka frekwencja. Ale by myśleć o skutecznej rywalizacji trzeba by ją wyśrubować na około 70 proc., co jest raczej nieosiągalne nie tylko ze względu na duży poziom bierności i zniechęcenia ludzi do polityki, wyborów itp.
Nominalnie prawa wyborcze ma w Płońsku ok. 18 tys. mieszkańców, lecz tylu nas tu nie mieszka, więc jeszcze mniej chodzi na wybory. Bardziej miarodajną wielkością są szacunki zarejestrowanych mieszkańców na podstawie „deklaracji śmieciowych", ale też trzeba odjąć dzieci i młodzież do 18 lat, znaczną liczbę tych, którzy w zasadzie tylko tu nocują i niespecjalnie się rwą do wyborów, a także tych, którzy są w wykazach, lecz obecnie przebywają za granicą lub w innym miejscu Polski. Biorąc jeszcze pod uwagę sporą część osób, które nie chodzą na żadne wybory, zostaniemy przy wielkościach znanych z każdych poprzednich wyborów w ostatnich latach.
A przy takim jak wyżej założeniu, znaczącą przewagę w mobilizacji swojego elektoratu ma urzędujący burmistrz i nie jest to cecha wyborcza tylko naszego miasta.
Nie oznacza to, oczywiście, że Andrzej Pietrasik rywali miał nie będzie. Będzie, zapewne niejedną osobę, tylko czy możliwy jest w Płońsku mocno konfrontacyjny zryw wyborczy? Przypuszczam, że szanse potencjalnych kontrkandydatów sięgają najwyżej drugiej tury. Ale to już przerabialiśmy w 2006 i 2010 r., a nie wszędzie działa porzekadło do trzech razy sztuka. Chyba, że kontrkandydat naprawdę przeprowadzi zaskakującą akcję wyborczą, choć dni do elekcji można już niemal na placach odliczać.
Poważne ryzyko społeczne jest też takie, że kolejna przegrana grupy kandydatów wciąż z tym samym rywalem pogłębia jedynie frustrację ich elektoratów. W dużej mierze głosuje się bowiem nie za kimś, ale przeciwko komuś.
Pozytywny zaś skutek dla najmocniejszego kandydata z takiej rywalizacji w jednej czy dwóch turach jest taki, że otrzymuje on rzeczywistą, a nie sondażową, informację o skali krytyki swojego postępowania lub braku akceptacji dla konkretnych poczynań, czy po prostu sygnał zwykłego zmęczenia ludzi jego osobą. To sygnał pozytywny w tym sensie, że jeśli urzędujący burmistrz takie starcie wygrywa, to się wzmacnia, w przeciwieństwie do przegranych rywali i ich wyborców.
Większą natomiast szansę i nadzieję dla miasta, niż produkcja pary do gwizdka w wyborach burmistrza, widzę w wyłanianiu nowych radnych i na tym budowaniu stabilnej, rozwojowej przyszłości miasta. Nowych radnych nie znaczy tylko młodych, po prostu myślę o sporej grupie aktywnych i gotowych na pracę w samorządzie Płońszczan, którzy byli dotąd spełniali się w innych dziedzinach. Wierzę, że tacy są i będą kandydować. Moim skromnym zdaniem rzeczywiste ciągoty do jedynowładztwa Andrzeja Pietrasika, na co narzekają nawet jego bliscy współpracownicy, można nieco tłumić i korygować poprzez zmianę stylu pracy radnych. Zmiana stylu pracy i współpracy z mieszkańcami dotyczy jednak całego zakresu spraw samorządu, jakimi zajmują się radni, a jest ich bez liku.
Samorząd, czyli w dużej mierze nowa rada miejska, może być miejscem z którego pójdzie sygnał i przykład działania obywatelskiego - wspólnotowego, gdzie grupa różnych ludzi jest w stanie wspólnie zadziałać na rzecz miasta. To, uważam, jest możliwe i bardziej inspirujące, niż rozgrywka główna. A burmistrz w takim obywatelskim samorządzie? Kto by nim nie był - nawet jeśli Pierwszy z racji formalnej i przyzwyczajeń, to pomiędzy Równymi, wobec radnych i przede wszystkim mieszkańców.
Piotr Kaniewski