Błękitny to bezkresne, jasne niebo - wolność duszy, a żółty to bezmiar żyznej ziemi - matki karmicielki. Do ukraińskich kolorów dołącza też czerwień - kolor piekła, krwi, ale także mocy i zdecydowania. Jaką drogę wybierze nasz sąsiad, a co zrobimy my i cała Unia Europejska? Więcej pytań niż pewnych odpowiedzi...
Jeżeli jesteśmy przekonani o naszej trudnej, zawiłej i krwawej historii, gdzie wiele pokoleń Polaków stawało przed dramatycznymi wyborami, to cóż mają powiedzieć Ukraińcy? Tam praktycznie każde pokolenie mieszkańców tej ziemi jest przynajmniej raz w życiu skazane na walkę o samostanowienie i dramatyczne wybory. Majdan kijowski naznaczony krwią blisko stu ofiar ostatnich starć z siłami prezydenta Janukowycza (?) wpisuje się w dramatyzm losów, jakich mieszkańcy tego obszaru doznają od tysiąca lat.
Dla rosnących w siłę sąsiadów ta część Europy po obu stronach Dniepru zawsze była czymś na skraju, jak niemal ziemia niczyja, do wzięcia. Ten właśnie „okrawek" lub też pogranicze wyrywano sobie z rąk, cięto, tak jak słabą Polskę - „postaw czerwonego sukna", znaną obrazową wykładnię polityki domu Radziwiłłów z czasu najazdu szwedzkiego.
A Ukraina rwana i dzielona była od XII wieku i stan ten w sumie trwa do dziś. Króciutki dlatego jest zsumowany okres, gdy ten naród cieszył się wolnością, bo tak się składało, że zawsze miał wybór jak pomiędzy dżumą a cholerą. Obszarem znanym nam jako Ukraina rządzili więc Mongołowie, ale część przeszła na stronę Wielkiego Księstwa Litewskiego, bo tamtejszy książę był... mniej restrykcyjny.
Obszar od Prypeci, przez Dniepr aż po Krym i Zaporoże na przestrzeni dziejów kroili sobie władcy Polski, Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rusi - potem Rosji i Imperium Rosyjskiego, Imperium Osmańskiego i Austrii (Austro-Węgier). Krojenie i dzielenie automatycznie oznaczało przerwanie prac nad jakąkolwiek państwowością, bo z kolei rodząca się niezależność i chęć samostanowienia wywoływała represje.
Gdyby w Polsce właściwej tak szybko nie wygaśli Piastowie wraz z Kazimierzem Wielkim, a razem z nimi nasza rodzima myśl polityczna, to i sytuacja na wschodnich rubieżach ułożyłaby się zapewne inaczej. Piastów z kolei aż o 200 lat przeżyli Rurykowicze - pogromcy Tatarów i twórcy rosyjskiej państwowości - jak się okazało hegemona ważącego na losach Polski, Litwy i Ukrainy przez wieki.
Do pacyfikacji „ukraińskości" przyłożyliśmy rękę w nie mniejszym stopniu niż Rusini moskiewscy czy Tatarzy, chociaż w innym czasie. O ile chętnie I Rzeczpospolita powitała w swoich szeregach Kozaków stojących na pierwszej linii frontu walk z Tatarami na Dzikich Polach, to jednocześnie ludność z tamtych terenów była traktowana źle. Wywołało to kilka buntów, osiągając apogeum w formie powstania pod przewodem Bohdana Chmielnickiego. Nieskuteczne okazały się następujące po nim porozumienia i obietnice, bo z uznania autonomii Hetmanatu ukraińskiego wyszły nici, a ziemie ukraińskie podzielili pomiędzy siebie władcy Polski i Rosji.
W tamtych czasach tę ziemię ciągle nawiedzały wojny, bunty, rzezie i ucieczki, a spustoszona tym wszystkim prawobrzeżna Ukraina trafiła w ręce magnatów, którzy zarządzali nią stosując bezwzględną pańszczyznę wobec ludności autochtonicznej. Podobnie działo się po stronie rosyjskiej. Był za to jeszcze autonomiczny Hetmanat podległy Carstwu. Jednak w sferze polityki i sytuacji w toczonej wówczas europejskiej wojnie północnej, przywódca kozacki Iwan Mazepa dokonał złego wyboru, opowiadając się przeciwko Rosji.
Sen o zwiększaniu autonomii skończył się, stopniowo ograniczano możliwości działania władz Hetmanatu, aż do jego całkowitej likwidacji przez Katarzynę Wielką w 1764 r. Ten okres, aż do rozbiorów mamy z Ukrainą bardziej zbieżny, niż nam się wydaje, bo podobnie „wygaszaniu" ulegała suwerenność Rzeczypospolitej. W ten sposób od 1795 r. w dwóch rozbiorach trafiliśmy z Ukraińcami do jednego tygla - rosyjskiego oraz austriackiego.
Odtąd losy mamy dość podobne, chociaż Polacy byli w o tyle lepszej sytuacji, że nieporównanie dłużej mieli swój kraj, państwowość, rdzenne struktury, język, piśmiennictwo i kilka innych „przetrwalników" trochę silniej rozwiniętych na przestrzeni dziejów. Jednak zarówno w Polsce i na Ukrainie, nawet przed rozbiorami, zwyczajni ludzie cierpieli podobnie.
Krzywdą społeczną sprzed dwóch wieków, która uwidoczniła się w całej okazałości w XIX i XX w. było przede wszystkim zadekretowane przywiązanie chłopa do ziemi (Polska i Ukraina) oraz wyłonienie się nielicznej grupy magnaterii (Polska), poprzedzone znacznie wcześniejszymi zakazami dla szlachetnie urodzonych zajmowanie się gospodarką (biznesem, mówiąc obecnym językiem). Te zdarzenia i taki system społeczny spowodowały, że kiedy w XIX i XX w. tworzyły się nowoczesne społeczeństwa i wybuchła rewolucja przemysłowa na gigantyczną skalę, to nas w tym nie było jako suwerennych społeczeństw, z kolei tylko jednostki z naszych narodów były zdolne i przygotowane, by wziąć udział w budowie tego nowego świata.
Co gorsza, my byliśmy rozdzieleni na trzy-, a oni na dwa sektory zaborcze, co dodatkowo rozbijało poczucie jedności narodowej. Dlatego burzliwie rozpoczęty wiek XX okazał się dla nas nieco szczęśliwszy niż dla Ukraińców. Oni znów trafili pod rosyjski młot, bo także osłabione i zmienione wojną europejskie kowadło okazało się zbyt miękkie, by imperialne narzędzie rozkruszyło się na nim.
Także wtedy Europa pozostała obojętna na los Ukrainy i aspiracje Ukraińców do samostanowienia. Nawet rząd II RP w 1920 r. złamał obietnicę daną Ukraińcom i przyłożył w ten sposób rękę do kolejnego podziału tej ziemi. Nam przypadła część Galicji i okolic, resztę zabrali już bolszewicy. A dalej, jak przed wiekami - represje, wywózki, rusyfikacja i terror.
Także po stronie polskiej do II wojny światowej Ukraińcom nie zapewniono sielanki, bo zamieszkując przecież swoje ziemie - od pokoleń zasiedziałe - byli oni ofiarami ucisku policyjnego i politycznego, jakby praw do tożsamości nie mieli, choć oczywiście nie działano w takiej formule jak w ZSRR.
Dlatego konsekwencja idącą wprost z dalszej i bliższej historii są działania i zachowania Ukraińców w czasie i po II wojnie. Podziemie ukraińskie (UPA i inne) biło się w tamtych czasach i z partyzantką polską i radziecką, z administracją niemiecką i z władzami radzieckimi do 1941 i od 1944 r. Formowanie oddziałów SS chlubą Ukrainy nie jest, ale czy nasz Goralenvolk jest powodem do polskiej dumy, by czuć wyższość?
Ukraińcy nie chcieli alienować się jako jedna z grup społecznych, etnicznych czy kulturowych narodu, ale chcieli jako naród mieć swoje państwo, choćby autonomię w obrębie III Rzeszy. Przecież tak działał Hetmanat pod rosyjskim berłem, a na przykładzie końca pierwszej wojny i układów z 1920 r. przekonali się, że muszą liczyć sami na siebie.
Polityka bywa brutalna, podobnie jak możliwe sojusze z niej wynikające, co nie tłumaczy jednak popełnianych zbrodni.
Podobnie nie ma co tłumaczyć, że zbrodnie na Wołyniu popełnione na ludności polskiej były ludobójstwem, a nie, że wynikały z chorej, bo chorej, ale jakiejś logiki wojennej. To taka sama eksterminacja ze względu na pochodzenie, jak w odpowiednich proporcjach hitlerowski Holocaust. Dziś ten właśnie dramatyczny moment wspólnej historii kładzie się cieniem na stosunkach polsko-ukraińskich, bo nawet część stojących na Majdanie działa pod szyldem spadkobierców tamtej zbrodni - Banderowców z OUN.
Tak jak w historii wielu narodów pomieszanie nacjonalizmu, krzywd historycznych z rozliczeniami bieżącymi i podsycanymi oczekiwaniami, daje mieszankę zbrodniczą, to tak samo wystąpiło to w okresie II wojny światowej i po niej na zachodniej Ukrainie.
Lecz o ile święte oburzenie ogrania nas dziś na widok części Ukraińców manifestujących nacjonalizm, to już podobnie nie krzywiliśmy się na Czeczenów, którzy popełniali także zbrodnie walcząc nieudanie o niepodległość. Tylko dlatego, że tam bili „ruskich", a tu mamy bliżej i kiedyś mordowali również naszych?
Nawet najbardziej heroiczne (bo i takie były) ofiary własne Ukraińców nie dały im ani skrawka wolności lub autonomii po II wojnie światowej. Znów wtłoczeni do imperialnego kolosa często kończyli jak Tatarzy krymscy - na dalekiej Syberii.
Jedynymi „marchewkami" dla Ukrainy w latach 1945-1991 było to, że jako zaledwie jedna z trzech republik radzieckich miała na arenie międzynarodowej status specjalny - głos w ONZ, a także fakt, że za Chruszczowa Krym został administracyjnie włączony do Ukrainy. Ten prezent stał się jednocześnie zagrożeniem dla wolnej Ukrainy już po uzyskaniu przez nią niepodległości, bo jest to region zdominowany przez Rosjan, tam też istnieje autonomiczny samorząd tatarski, a na dodatek w Sewastopolu ma bazę rosyjska marynarka wojenna.
Jakby nie patrzeć, Ukraińcom bardzo dawnym i obecnym było stale pod górkę w pogoni za samostanowieniem i wolnością. Od XII w. do dziś praktycznie ciągle walczą o niepodległość, samostanowienie i wolność w pełnym wymiarze, choć jak przeważnie w historii bywało, także dziś nie sprzyjają im warunki zewnętrzne. Dodatkowo niesprzyjające warunki zewnętrzne i wewnętrzne destabilizują kraj, rodząc wiele niewidzialnych jeszcze dziś niebezpieczeństw.
Mówi się w Polsce, że po części Ukraińcy sami zmarnowali swoje marzenie, bo ostatnie 20 lat spędzili na walkach o władzę na szczytach, stowrzyli państwo z gigantyczną korupcją, co wyalienowało ze społeczeństwa nowoczesną magnaterię, czyli oligarchów finansowych.
Niestety, do tej grupy należy zarówno Wiktor Janukowycz z rodziną jak i Julia Tymoszenko. Walkę o demokrację zmerkantylizował także niedawny idol Europy i świata, były prezydent Wikotor Juszczenko, który - uwaga - opatentował symbole Pomarańczowej Rewolucji, na których zarabiać może wyłącznie jego syn! Takich przykładów są na Ukrainie przynajmniej dziesiątki.
Po „dobrej" stronie obecnej barykady stoją więc ludzie, którzy także ponad rzeczywistą wolność narodu, rozwój społeczeństwa obywatelskiego i budowę siły gospodarczej całego kraju postawili dobro własne i najbliższej rodziny. Nie różnią się więc wiele (poza stanem kont) od popleczników i wrogów prezydenta Putina.
Dlatego Ukraina znalazła się na dramatycznym rozdrożu, ale na pewno społeczeństwo nie poczuje ulgi w żadnym z wariantów rozwoju sytuacji, o ile dalej na topie pozostaną tzw. oligarchowie z obu stron. Ich interes zawsze będzie rozbieżny z oczekiwaniami społecznymi, bo po prostu nie stworzyli tych potęg finansowych w sposób przejrzysty, niektórzy wręcz kradli budując swoje imperia nie tylko na wpływach politycznych. To nigdy nie będą dobrzy wodzowie, bo w odróżnieniu od mężów stanu ich interesuje wyłącznie stan... konta.
Społeczeństwu Ukrainy, a nie oligarchom, należy się od Europy i świata wsparcie, ochrona i realna pomoc, by nie utonęli w zamęcie rewolucyjnym. Majdan jest tylko cząstka Ukrainy, być może emanacją oczekiwań wszystkich Ukraińców na państwo demokratyczne, gdzie każdy obywatel ma głos; Majdan nie może jednak zastąpić demokracji, jej logiki i instytucji demokratycznych.
Tu więc moglibyśmy ich wesprzeć, by np. bardzo szybko zorganizować wybory parlamentarne, prezydenckie oraz referendum ws. rozpoczęcia procedur integracyjnych z UE. Takie wybory i referendum mogłyby się odbyć choćby w jeden czy dwa dni ze wsparciem formalnym instytucji międzynarodowej. Nawet gdyby parlament był mocno zróżnicowany politycznie, to przy poszanowaniu reguł ze strony posłów i prezydenta Ukraina przetrwałaby wraz ze swoim wolnościowym marzeniem.
Jeśli zaś coraz bardziej radykalizujący się Majdan będzie zarządzał sytuacją na całej Ukrainie, określał, co dobre, a co złe, to dla samych tych ludzi obecny zryw okaże się historyczną porażką.
Nie ma lepszej formuły na ogarnięcie takich kryzysów niż uczciwy proces dla sprawców zbrodni z jednej strony, ale poszukanie jednoczącego kraj rozwiązania, z drugiej. Tym drugim elementem jednoczącym jest głos na kartce wyborczej, co musi stać się szybko.
Z kolei cała Unia Europejska, także w obliczu zbliżającej się kampanii do Parlamentu Europejskiego, musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jest biurokratyczno-fiskalnym klubem konformistów uwieszonych na rosyjskich rurkach gazowych, czy też ta wielka rodzina ludzi i krajów ma osobistości gotowe ogłosić i realizować plan drugiego oddechu zjednoczonej Europy? Taki European Dream, także dla Ukrainy, której ciągle pod górkę.
Piotr Kaniewski