Nastrój świąteczny buduje się długo i mozolnie. Zwłaszcza w Wigilię trudno jest wyhamować ze zwykłego pędu, bo wiele osób pracuje tak jak zawsze, część mozoli się przy kuchni - generalnie nerwówka trwa do chwili ostatniej. Dlatego z trudem budowany nastrój może zburzyć byle iskra - ot, ktoś wpadnie na pomysł, by wyłączyć telewizor, tudzież do drzwi może zapukać tzw. zbłąkany wędrowiec.
A zwyczaj jest przecież jeden i święty - wolne nakrycie i puste krzesło są takimi TRADYCYJNIE. I takimi w większości po Wigilii pozostają, bo mało kto zaprosi na ten wieczór choćby starych wiekiem i samotnych sąsiadów lub samotnych znajomych, już nie mówiąc o tym, żeby pod dach w ten szczególny wieczór przyjąć osobę kompletnie nieznaną. To by dopiero rozwaliło nastrój, chodź w istocie i chodzi i nie chodzi o taką właśnie obcą osobę.
Jeśli mowa o tych wigilijnych obyczajach, to już dawno nie jesteśmy w tym zakresie dobrze edukowani przez starszych, a w pamięci pozostały jakieś okruchy wspomnień i w wielu miejscach istnieje wiele wytłumaczeń znaczenia wolnego nakrycia i pustego krzesła.
Najstarszym tłumaczeniem tego obyczaju jest wolne nakrycie dla osób najbliższych, które odeszły już na drugą stronę. Jest to pewnie zwyczaj przeniesiony do chrześcijaństwa z wierzeń przedchrystusowych - jak obrzęd Dziadów. W tym odniesieniu - do bliskich osób zmarłych - ja ten obyczaj wigilijny znam i praktykuję. Ale - okazuje się - kompletnie nie o to w tym chodzi.
Jako, że historię kraju i męczeństwa cenimy sobie w Polsce najbardziej, to chętniej przyjmuje się, że wolne nakrycie i puste krzesło czekało na zesłańców po Powstaniu Styczniowym wygonionych przez cara na Sybir. Jednak i wtedy i dziś mało kto miał tyle szczęścia i pieniędzy jak Chodorkowski, by go car przed terminem wypuścił z tego więzienia niewyobrażalnych przestrzeni. Jednak właśnie na nich przy wigilijnym stole czekano, ustawiając obok nakrycia fotografię, by choć w ten symboliczny sposób wygnaniec był tego wieczora z rodziną. I mimo głębokiego sensu takiej interpretacji, też nie o to z wolnym nakryciem i pustym krzesłem chodzi.
Jest jeszcze wytłumaczenie sięgające XIX w., kiedy upowszechniła się moda wśród zasobniejszych na szalone peregrynacje po świecie w celach poznawczych oraz pośród ubogich na wyjazdy za pracą. Wówczas faktycznie można było nie wyrobić się na Wilię do własnego domu i trafiano często pod dachy obcych ludzi. Tu taki gość pełnił też rolę wdzięcznego informatora, bywałego trampa czy znającego wiele ciekawostek awanturnika (w znaczeniu lubiącego przygodę). I pomimo atrakcyjności tego wytłumaczenia, też z tym pustym krzesłem i wolnym nakryciem w Wigilię nie o to chodzi.
Nas, Polaków (jak to mawiano w „Misiu"), gubi interpretacyjna dosłowność. Najboleśniejszym tego przykładem jest oto Wigilia i klechdy domowe, opowiadane w sennej atmosferze po kolejnej wersji śledzia i karpia, o tym, jak to tylko w ten wieczór każdy może do naszych drzwi zapukać i być zaproszonym do stołu. - A jak przyjdzie jakiś cuchnący oberwaniec? - strzela celnie pytaniem zza dziadkowego fotela pojętny wnusio. - Nie zamęczaj dziadzia, widzisz że odpoczywa - rusza w sukurs wdzięczna synowa, a jej czujny małżonek kontruje gówniarza, że się najpierw umyje, ubierze gościa... A w duchu, w ten święty wieczór, pyta podstępnego małolata: Synuś, chyba nam takiego numeru nie wywinąłeś?
W ten wieczór oto, nawet daleka i niewidziana od lat rodzina w progu byłaby nie lada konfuzją, bo dobry zwyczaj wszak nakazuje albo czekać na zaproszenie, albo przy odpowiednio silniejszej pozycji wcześniej przyjazd zaanonsować. Tak to się, niestety, dzieje.
Podobnie bezsensowne są wygibasy wigilijne wśród polityków, tudzież prowokacje w nich w ten wieczór wymierzane. - Wpuści, dziad złamany, czy nie? - pytają chytrze paparazzo rozlokowani po krzakach, widząc pukającego, opłaconego z góry, tzw. zbłąkanego wędrowca. Oba warianty w poświątecznych wydaniach będą prezentowały się równie sensacyjnie, choć ten z wpuszczeniem nie trafi jednak na „jedynkę".
Jakby jednak nie patrzeć, właśnie z tym krzesłem i nakryciem jest inaczej, bo szerzej. Biblijna, a więc stara zasada głosi - spragnionego napoić, głodnego nakarmić, a zdrożonemu dać odpocząć. I obowiązuje to 365 dni w roku, a nie tylko 24 grudnia, choć w ten dzień mogłoby być oczywiście bardziej otwarcie, szczerze i serdecznie.
Otóż takich nie-pustych krzeseł i nie-wolnych nakryć życzmy sobie nawzajem na te Święta i na kolejnych 12 miesięcy. Warto się wspierać, warto sobie pomagać, a nie warto się zamykać. Przez cały rok!
Świątecznie Państwa pozdrawiam i właśnie tego życzę.
Piotr Kaniewski