Przed chwilą przeczytałem artykuł, w którym dyrektorka pewnej szkoły mówi, że zwalnia młodych nauczycieli, bo im łatwiej o pracę. Czy to wystarczający powód? Im łatwiej będzie znaleźć pracę... może to takie po ludzku słuszne, ale nie zgadzam sie z tym! Ewolucja musi trwać, a uczyć powinni najlepsi! I dotyczy to każdej dziedziny życia, nie tylko szkoły. Otwarte mówienie o tym, że zostawia się starszych, bo im się należy, to patologia i działanie na niekorzyść systemu edukacji... kiepskie drzewo dobrych owoców nie wyda...
Jak to było za „czasów" mojego liceum? Przedstawione tutaj opisy są - co naturalne - subiektywne. Piszę tak, jak zapamiętałem. Nie podaję nazwisk, to nie ma być „dzień sądu" ostatecznego - to tylko próba wskazania właściwej drogi.
Zdarzyło mi się chodzić do liceum, nawet skutecznie, bo po trzech latach zdałem maturę i zostałem sam na sam ze swoim życiem. Jak wyglądały te trzy lata? Jak wspominam nauczycieli?
Język polski - uczył mnie mężczyzna w wieku około-emerytalnym. Gdybym miał wymienić to, czego mnie nauczył, to miałbym problem. Niewiele tego było, jeżeli w ogóle coś było. Wykładanie przedmiotu ograniczało się od jego obecności na lekcjach. Nie potrafił nas zachęcić, zmobilizować, zaszczepić miłości do języka ojczystego. Patriotyzm? Dobrze, że patriotyzmem się nie zajmował, bo w czasach komunizmu sympatyzował z tamtym systemem. Nicnierobieniem nie krzywdził nas, ale patrząc z perspektywy czasu - zmarnował trzy lata, które można było pięknie wykorzystać. Do dziś z sentymentem wspominam nauczycielkę z podstawówki - była to także bardzo dojrzała osoba, ale w ciągu też trzech lat zaraziła wszystkich swoich uczniów miłością do języka ojczystego. Unaoczniła jego piękno, pomogła zrozumieć zasady. Pokazała, że język to narzędzie, a każdy z nas może nauczyć się z tego narzędzia mądrze korzystać. Gdyby nie ona, gdzie byłbym dziś? Może to Ona zaszczepiła we mnie patriotyzm? Całe szczęście, że mój licealny nauczyciel nie zraził mnie do języka polskiego. Zraził mnie do siebie, zraził do podejścia z poprzedniej epoki. I jeżeli mam wymienić coś pozytywnego - to właśnie to niezniechęcenie do języka polskiego - to jedyna jego zasługa.
Matematyka - nauczycielka od matematyki też była dość wiekową osobą. Uczyła, to muszę uczciwie przyznać, że przynajmniej próbowała uczyć. Czasami brakowało jej cierpliwości, ale zwykle nie dawała tego po sobie poznać. Problemem były jej sympatie i antypatie. Jej pupile zawsze mieli z górki, a pyskujący ja - obrywałem po rękach. Nie liczyła się wiedza, liczyła się sympatia. Walczyliśmy ze sobą trzy lata. Dziś już nie mam żalu, ale pamiętam, że przez wiele lat to jej podejście do uczniów powodowało we mnie niesmak. Nie ważne co umiesz, ważne, czy zaskarbiłeś sobie moją sympatię. Do dziś pamiętam klasówkę, na której zdobyłem 18 pkt. Czwórka była od 16 pkt. Jej ulubieńcy za 15 punktów dostawali 4-, jak miałem punktów 18. Podszedłem po odbiór pracy, pani spojrzała na mnie, popatrzyła na ocenę i dostawiła dłuuugi minus.. za co? Za to, że zadawałem za dużo pytań.. ot lekcja pokory na całe życie!
Historia - nad nauczycielem historii mógłbym się rozpłynąć. Przesympatyczny, dobry człowiek. Bardzo słowny, sumienny i wymagający. Moja klasa nie była klasą o profilu humanistycznym, dlatego on podzielił lekcję- pierwsza część była omówieniem tematu, część druga - zdecydowanie mniej oficjalna, polegała na opowiadaniu nam ciekawostek historycznych. Wiedział, że sucha treść nijak do nas nie dotrze. Dlatego pod płaszczykiem ciekawych opowiadań wręcz wpychał nam do pustych łbów wiedzę. Do dziś pamiętam Jego historię o tym, jak żołnierze podczas świąt Bożonarodzeniowych złożyli broń by spędzić święta wspólnie. Dwa dni później pochwycili karabiny i znowu do siebie strzelali. Ale na czas świąt zapanował pokój (epizod z I wojny światowej). Tak, ogromny patriota, umiał zaszczepić miłość do ojczyzny i zainteresowanie historią, ale w sposób zdrowy - wewnętrzny, a nie krzykliwie - patriotyczny. Był jednym z niewielu nauczycieli, którym mam ochotę powiedzieć „Kapitanie, mój kapitanie!".
PO - gdy myślę o odpowiedniej osobie na właściwym miejscu.. to zawsze mam przed oczami tę panią. Uczyła przysposobienia obronnego - przedmiotu, który w czasie pokoju traci na wartości. Miast skupiać się na nauce 1001 sposobów bandażowanie kciuka - uczyła w sposób przystępny pierwszej pomocy. Może za mało wymagała? Może była zbyt łagodna? Nie wiem, ale wiem, że to tylko dzięki niej mam opanowane zasady pierwszej pomocy i nie boję się z nich korzystać.
Religia - nauczanie religii w dwóch pierwszych latach LO było satyrą. Nieudolne opowiadanie o Bogu, wszystko zgodnie z tym, co proboszcz powiedział i paniczny lęk przed trudnymi tematami. Wiem, że młodzież lubi prowokować, specjalnie wciągać w dyskusję, ale gdy przejął nas ksiądz, to umiał podjąć rozmowę i wytłumaczyć pewne tematy. Brak wiedzy, kompetencji i podejścia. Cóż, czasami sama wiara, to za mało!
Język angielski - moją nauczycielką była Ukrainka. Młoda, sympatyczna. Lubiła swoją pracę. Widać było, że w niej się spełnia i realizuje. Często miała z nami problemy, ale mimo wszystko dawała radę poskromić bydełko. Nauczyła nas sporo, dawała mnóstwo od siebie. Chciało jej się chcieć - dla naszego dobra. Można?! Można!
Przedsiębiorczość i Wiedza o Kulturze - przedmioty, których wykładanie zakrawało na kpinę. Pani od Kultury z niewielką znajomością literatury, sztuki, teatru, czy filmu, bazująca na gotowych slajdach: ucz się sam. Pani od Przedsiębiorczości - kiepski teoretyk, jeszcze gorszy praktyk. Cała nauka, ograniczała się do niedbałego przeglądania podręczników. Czy ja coś z tego pamiętam? Nie! Jeden artykuł Maćka Samcika (dziennikarz finansowy GW - red.) zawiera więcej wiadomości niż ta pani umiała przekazać przez rok!
Fizyka - nauczycielka wymagająca i z zasadami. Szybko poradziła sobie z klasą. Kartkówka, klasówka, odpytywanie. Jasne zasady, wytyczone kierunki. Była kompetentna i odpowiedzialna. Jak coś powiedziała - to tak było. Żadnego kręcenia, kombinowania. Piszę o tej pani bardzo sucho, ale naprawdę mile wspominam jej organizację pracy i sposoby nauczania! Umiała nauczyć, a że zachowywała ogromny dystans... trudno! Nie była od lubienia, była od nauczania!
Geografia... nie ma to jak reagować na wszystko krzykiem. I to zasadniczo była jedyna metoda tej pani. Nie nauczyła, ale dawała się lubić. Ale czy nauczyciel geografii to rosół - że ma się go lubić? Chyba nie. Do dziś nadrabiam zaległości, które powstały właśnie w LO. Szkoda czasu - i tej pani, i tych wszystkich klas. Równie dobrze można było rysować obrazki, sprzedawać, a zarobione pieniądze przekazywać na schronisko. Poziom zdobytej wiedzy porównywalny, a przynajmniej z zyskiem dla innych.
Biologia - nauczycielka biologii jest jednym z przykładów, jak można być wymagającym i sympatycznym. Bardzo zasadnicza, czasami wręcz ostra, ale wiedziała czego chce nas nauczyć. Miała swój program, którego pilnowała jak kościelny tacy. Wszystko było zaplanowane, ustalone. Nie było zaskoczeń, nie wymagała więcej, niż zdążyła przekazać. Miała ogromną wiedzę i dawało się wyczuć, że biologia jest jej pasją. Ze spokojem tłumaczyła o pantofelkach, RNA, DNA, czy synapsach. Nauczyła, oceniła i dała sie zapamiętać jako solidny i mądry nauczyciel.
I to na tyle, więcej nauczycieli nie pamiętam. Nie zapisali sie w mojej pamięci nijak. Ani na dobre, ani na złe. Ot tak, przeminęli gdzieś obok - byli tak bardzo przeciętni, że niezauważeni. Kilka lat po skończeniu LO już nie pamiętam, jacy byli. Wiem, że nie nauczyli tyle, ile powinni. Wiem, że nie zachowywali sie tak, jak by wypadało. Lekcje z nimi to był czas w pomiędzy dzwonkami. Byle szybciej zleciało. „Z twarzy podobni zupełnie do nikogo".
Ja wiem, że moim tekstem być może kogoś krzywdzę. Wiem, że jestem w nim stronniczy, że o jakimkolwiek obiektywizmie nie ma mowy. Ale ja WAS tak zapamiętałem! Do końca życia, albo do początków Alzheimera tak będziecie mi sie jawić. Nie inaczej! Już minęło 10 lat, czas to katalizator. Wiele zapomniałem, ale najważniejsze pamiętam nadal. Nie za mgłą, nie przegrzebuję notatników, żeby skreślić te kilka zdań! Piszę z pamięci...
Niektórzy nauczyciele skarżą się, że zarabiają za mało! Oczywiście! Najlepsi powinni zarabiać dużo. Nie może być tak, że zacny pedagog dorabia zrywając ogórki, czy pieląc ziemniaki! Nie może być tak, że nie ma czasu na pracę nad sobą! Ilu z Was, szanowni belfrzy, ma czas na rozwój? Ilu z Was chce się chcieć? Ilu z Was stawia sobie cel: nauczyć, a nie tylko uczyć? Nie wiem, jak to wyglądało kiedyś, ale dziś to wygląda na to, że nauczyciel stał się uczycielem. Uczy, nie naucza. Czas mija, uczniowie idą dalej. Do szkolnej machiny trafia nowe ziarno, przelatuje przez młyńskie koła edukacji i wypada - lekko zmielone, ale zupełnie nieprzygotowane do życia.
Nie może być tak, że o zatrudnieniu nauczyciela decyduje staż, sympatia, czy kolejność zgłoszeń! Uczyć powinni najlepsi! Dawniej nauczyciel to był Ktoś! Szanowany społecznie obywatel podwyższonego zaufania. A dziś? To w sporej części licznego grona nauczycielskiego taki sobie ktosiek, który pracując w budżetówce liczy na spokojne przeczekanie do emerytury. Może właśnie rotacja nauczycieli to dobry pomysł? Niech uczą najlepsi! Nie ważne, czy mają dwu-, trzy- , czy trzydziestoletni staż. Niech uczą najlepsi! Powtarzam po raz kolejny.
Marny nauczyciel, to kiepski uczeń, kiepski uczeń, to marny obywatel. Bycie nauczycielem to misja, niewdzięczna na pozór i trudna. Ale to od Was zależy przyszłość! Nie zgadzacie sie z decyzją ministerstwa? Strajkujecie! Edukujcie rodziców, walczcie o lepszy system! O lepsze programy, warunki i możliwości! Pokażcie, że Wam się chce! Jak rodzice zauważą, że walczycie, to pomogą i też włączą się do działań o lepszą jakość edukacji. A w tej chwili? W tej chwili nikt nie kiwnie palcem - bo nie macie pomysłu na szkołę, na nauczanie. Czyja to jest wina? Tego, że sami mieliście kiepskich nauczycieli? Nie zamykajmy koła! Dość już tej równi pochyłej. Bądźmy uczciwi, osądzajmy według kompetencji i zaangażowania, a wtedy za 50, 100, a może 200 lat znów będziemy mogli cieszyć się mądrym i wykształconym społeczeństwem.
Redaktor Sobociński
(Autor jest znanym redakcji absolwentem płońskiej szkoły średniej)
Na zdjęciu - kliknij i powiększ - Robin Williams w "Stowarzyszeniu Umarłych Poetów"