Wielu przedsiębiorczych polskich rolników i właścicieli gospodarstw agroturystycznych już osiągnęło europejski standard we własnej produkcji żywności, usługach i marketingu. Co innego prawodawcy - w prostej sprawie, czyli umożliwieniu sprzedaży bezpośredniej żywności przetworzonej z własnego gospodarstwa, prace legislacyjne dopiero dobiegają końca. Ale mimo optymistycznych zapowiedzi, humor rolnikom i konsumentom może zepsuć spór o limit podatkowy sprzedaży własnej produkcji.
Obecnie, zgodnie z prawem, nie możemy kupić bezpośrednio od wytwórcy-rolnika, który nie prowadzi firmy, takich produktów jak: dżemy, konfitury, soki, przetwory domowe, przeciery, mąki, kasze, mięsa surowe (poza drobiem, zajęczakami i dziczyzną), wędliny, pasztety, oleje, domowe nalewki, cydry, wina...
Z kolei wszyscy smakosze wiedzą, że w gospodarstwie X produkują krótkie serie wyjątkowych wędlin i innych wyrobów z własnej wieprzowiny, w Y domowe sery twarogowe z mleka od swoich krów i kóz, a w Z najlepiej w okolicy kiszą ogórki z własnych ekologicznych upraw. Oficjalnie sprzedaży nie ma, bo są to „darowizny" dla rodziny i jej przyjaciół. Wszystko to blisko 11 lat po wejściu Polski do UE.
Wszyscy też wiedzą - rolnicy, klienci, posłowie i ministrowie różnych rządów, że w innych krajach Unii produkcja własna w gospodarstwach rolnych i agroturystycznych była i jest cenioną gałęzią przedsiębiorczości, a rozwiązania prawne i podatkowe zastosowano już bardzo dawno temu.
W Polsce jest nadal bardzo wiele rodzinnych gospodarstw rolnych o niewielkiej powierzchni, dla których wsparciem byłaby zmiana prawna umożliwiająca legalny handel własną przetworzoną żywnością.
W 2013 r. powołano w Sejmie podkomisję zajmującą się tą właśnie problematyką. Doprowadziły do tego naciski lokalnych stowarzyszeń, grup rolniczych i producenckich. W kwietniu tego roku projekt zmian niektórych ustaw w tym zakresie ma trafić pod obrady i głosowania. Ale zadowolenie rolników może zepsuć spór o pieniądze, czyli o kwotę zwolnioną z opodatkowania.
Posłowie PO proponują, by opodatkowanie PIT obowiązywało już po przekroczeniu przychodów na poziomie 7 tys. zł, natomiast reprezentanci PSL i PiS walczą o podniesienie tego limitu do 40 tysięcy. W materiałach komisji czytamy, że kwota 40 tys. zł może wydawać się zbyt wysoka i niesprawiedliwa wobec innych rodzajów działalności. Ale - jak tłumaczą zwolennicy tego rozwiązania - nikt też nie będzie korzystał z żadnej formy odliczeń kosztów produkcji, więc realny średni wpływ miesięczny dla gospodarstwa może wynieść 300 - 400 zł.
W każdym z wariantów organizacji takiej przydomowej mini przetwórni własnych surowców będzie konieczne prowadzenie ewidencji sprzedaży, nie będzie można do tej działalności angażować nikogo spoza domowników (zakaz zatrudniania), a sprzedawać produkty będzie można jedynie bezpośrednio odbiorcy lub na targowisku (nie będzie można ich wprowadzać do obrotu nawet w małym sklepie).
Przy przetwórstwie i sprzedaży na małą skalę trzeba będzie również spełnić pewne wymogi sanitarne i higieniczne, choć nie tak ostre jak w przypadków firm przetwórstwa rolno-spożywczego.
Zmiany prawne umożliwiające sprzedaż przetworzonych produktów z własnych gospodarstw mogą pomóc wielu mieszkańcom wsi co najmniej na dwa sposoby. Z jednej strony umożliwienie legalnego zarobku może wpłynąć na podreperowanie budżetów, zwłaszcza w niewielkich gospodarstwach; z drugiej strony produkcja i sprzedaż nie obarczona od początku koniecznością rejestracji firm, załatwiania zezwoleń, wnoszenia opłat itd. może być dobrym wstępem do myślenia o biznesie na większą skalę.
W przypadku rzeczywistego otwarcia tej furtki, a nie tylko lekkiego jej uchylenia, jest to także szansa na pokazanie potencjału wielu ludzi, którzy własnymi produktami nie będą jedynie nagradzani na wystawach i konkursach, ale zaczną po prostu zarabiać. Być może sukces na tym polu utoruje drogę do powstawania na większą niż dotąd skalę grup producenckich i pełnego wykorzystania walorów własnej produkcji, by zacząć zarabiać nie na surowcach, ale na produktach przetworzonych. To także szansa na zatrudnienie innych osób, choć w nieco dalszej perspektywie.
Trudno przypuszczać, że czeka nas lawinowe uruchamianie przydomowych serowarni, wędzarni, produkcji wina (projekt też przewiduje jego domowe wytwarzanie i sprzedaż) czy innego rodzaju mini działalności, ale każda forma wsparcia przedsiębiorczości na wsi jest warta zachodu. A o popycie i tak zdecyduje bezpośredni odbiorca, jadąc do gospodarstwa lub szukając na miejskim targowisku znajomej twarzy ze smacznymi produktami z własnego gospodarstwa.
Oby tylko na ostatniej prostej walka o kwotę wolną od podatku nie wypaczyła sensu podjętych wiele lat temu działań, które z powodzeniem w innych krajach funkcjonują od dawna.
Piotr Kaniewski